Płynie Wisła


Mam w głowie dwie historie i muszę je opowiedzieć. Nie pytajcie mnie o źródła. Po prostu posłuchajcie.



Historia pierwsza

W okolicy miejscowości Góra przy brzegu Wisły rybacy zauważyli dryfujący obiekt. Po bliższych oględzinach okazało się, że na szczęście nie jest to topielec, a tylko duża drewniana figura mnicha w brązowym habicie. Uff! Postanowili pozbyć się przeszkadzającej kłody. Wypchnęli ją na środek rzeki, żeby popłynęła dalej z nurtem. Jednak po pewnym czasie znaleźli ją znowu przy brzegu. Po dwóch czy trzech nieudanych próbach spławienia "gościa", dość zaintrygowani tym zjawiskiem, zdecydowali się wyłowić figurę z rzeki. Zanieśli ją do wsi i pobożnie ustawili na zboczu skarpy. Św. Antoni Padewski, bo jego to przedstawiała wyłowiona rzeźba, wkrótce zasłynął cudami i tak zapracował sobie na wielką cześć, jaką darzony jest w tym miejscu do dziś.

Jako że wyławianie z rzeki obiektów kultu religijnego jest raczej niespotykanym sposobem ich pozyskiwania, przyjmuje się, że ta historia jest tylko ludowym podaniem, które nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, i że nie wiadomo, skąd naprawdę wziął się w Górze Kalwarii św. Antoni. Przypuszcza się zatem, że pewnie wylansowali go bernardyni, gdy zamieszkali tu po koniec siedemnastego wieku, a sama figura być może została podarowana jako wotum. Co prawda nie ma na to żadnych dowodów, ale brzmi - przyznacie - poważniej.


Historia druga

Nad brzegiem Wisły leży znaczące niegdyś miasto Zawichost. Tu zbudowano pierwszy na ziemiach polskich klasztor klarysek. Mniszki nie zostały tu jednak długo, jako że czasy były niespokojne a miejsce niezbyt bezpieczne. Dłużej w zawichojskim klasztorku pozostali bracia franciszkanie. Tak miasto, jak i kościoły w nim, były wielokrotnie napadane, plądrowane, niszczone. Podczas jednej z napaści - ta była akurat na fali reformacji - "oczyszczono" kościół franciszkanów z wizerunków świętych. Dokonano tego w sposób radykalny: mianowicie zrzucono je ze skarpy, na której stoi kościół, wprost do rzeki. Tą rzeką, jak wspomniałam, była Wisła.


Resume

Nie wiem, czy te historie łączy coś więcej niż występująca w nich rzeka.

Wniosek jednak nasuwa się taki: bywały czasy, kiedy opowieść o unoszącej się na Wiśle świętej figurze nie wydawała się ludziom dziwna. Bo po prostu to się zdarzało.

Myślę sobie o tym zawsze, kiedy słyszę naiwne twierdzenie, że jakaś opowieść (na przykład biblijna, ale nie tylko) jest nieprawdziwa w sensie historycznym. Bo nie. Bo tak. Bo to ludowy przekaz tylko. Bo to nie było tak. Nie wiemy jak, ale na pewno nie tak.

A ja, dzięki temu że św. Antoni zacumował na Mazowszu, dostawałam zawsze trzynastego czerwca nowy pierścionek z odpustu. I piłkę na gumce, i wiatraczek. I to jest fakt historyczny, a nie żadna klechda. Chociaż kto wie, czym będzie się to wydawać na przykład za sto lat?



PS
Ów Antoni wygląda TAK.
Kaplicę i okolice można zwiedzić wirtualnie: LINK. Nie wiedziałam.

Komentarze

  1. Wygląda na to, że Bóg maczał w tym palce, to znaczy w Wiśle maczał, a z Antonim Padewskim trzymał :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Wypchnęli ją na środek rzeki, żeby popłynęła dalej z nurtem", jednym słowem usiłowali ją "spławić", ale to się nie udało!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz