"Dlaczego zakonnice mogą chodzić po górach w habitach, a ksiądz nie może w sutannie?"

Pytanie postawione w tytule zapożyczyłam z facebookowego profilu znajomego księdza. Było jedną z reakcji na zdjęcie przedstawiające owego bez wątpienia porządnego człowieka w towarzystwie chyba karmelitanek. W górach. Siostry były w strojach zakonnych, ksiądz - w turystycznym.

Niektórzy mają duży problem widząc siostrę lub księdza w świeckim stroju. Problem przeradza się niekiedy w negatywny osąd. Zarzut utraty wiary. Podejrzenie o niemoralne prowadzenie się lub przynajmniej o taki zamiar. Aż po oburzenie z powodu rzekomego wyparcia się Chrystusa. Cała lawina.

Zatrzymam się dziś na tej jednej, dość grzecznej w końcu, zaczepce:

dlaczego zakonnice mogą chodzić po górach w habitach, a ksiądz nie może w sutannie?




Istnieje pewien kanon mądrzenia się na temat turystyki górskiej. Sprowadza się on do jednego tematu: buty! Każdy, kto się niedawno dowiedział, że nie jest dobrze iść w góry w klapkach, tenisówkach czy kościółkowych sandałkach, zwraca szczególną uwagę na tych, którzy wędrują w tego typu obuwiu. Czuje się zobowiązany, by się z takich osób naśmiewać. Widziałam jednak kiedyś kobietę w nieco ponad średnim wieku i o pewnej tuszy, która całkiem sprawnie wdrapała się na Giewont właśnie w klapkach. Byłam pełna podziwu. Pomyślałam, że były to pewnie najwygodniejsze buty, jakie miała, sprawdzone na co dzień. Dlatego je wybrała. Ale to dygresja.

Sądzę, iż zgadzamy się, że idąc w góry (mówiąc "góry" mam na myśli góry, a nie spacer nad Morskie Oko), należy być należycie obutym. Ze względu na bezpieczeństwo. Swoje i innych. A co z resztą stroju? Czy jest bez znaczenia? Moim zdaniem nie. Powiem więcej: wszelkie fotogeniczne elementy stroju zakonnego malowniczo powiewające, plączące się to tu, to tam, niekiedy krępujące kroki, są potencjalnym zagrożeniem.



Co prawda całkiem przyjemnie można chodzić w habicie po niskich partiach gór i przy ładnej pogodzie. Sprawdziłam. Tylko że w górach trudno być pewnym pogody. Na śliskiej od deszczu ścieżce, z mokrym dołem habitu oblepiającym nogi, zaczyna być niefajnie nawet na niedużej stromiźnie.




Wiele zgromadzeń żeńskich ma taką zasadę, że nigdy i nigdzie nie chodzi się w stroju innym niż zakonny. Zatem siostry mają do wyboru pójście w góry w habicie albo wcale. Wobec tego niektóre wybierają "w habicie", zaś inne - "wcale". Te, które potrafią przejść wysokogórskim szlakiem unikając zaplątania się sznurami, welonami i szkaplerzami w łańcuchy, szczerze podziwiam. Ale patrzę na nie trochę, jak na tę panią w klapkach na Giewoncie. Skoro im się to udaje, to w porządku, respektuję ich wybór, ale zalecać tego nikomu nie będę.

Wrzuciwszy garść spostrzeżeń, pozostawiam temat otwarty.

*****

PS. Dla jasności dodam, że w mojej wspólnocie, choć strojem codziennym i stałym jest habit, wolno też ubrać się inaczej, gdy wymagają tego okoliczności. I ja również z tej możliwości korzystam.

PS2. Koniecznie posłuchajcie piosenki pod wiele mówiącym tytułem "Babka w klapkach". Grupa Wołosatki.



Komentarze

  1. a ja mogę na plażę w kostiumie kąpielowym... i co?

    są odpowiednie stroje do odpowiednich miejsc, każdy rodzaj stroju można tak dobrać, żeby było przyzwoicie, nie musi być zapięty pod szyję i długi do kostek. Z drugiej strony, każdy strój, nawet od szyi do kostek, można nosić nieprzyzwoicie. Nie wiem, habit chyba też...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie: i co? Zgadzam się z Tobą całkowicie. Natomiast nie rozumiem tych, którzy domagają się od księdza, by wspinał się po Tatrach w sutannie. Może nie wyraziłam tego jasno.
      Przyzwoitość to jeszcze inna kwestia, też baaardzo ciekawa...

      Usuń
  2. Ja też podziwiam. Muszą mieć szerokie halki 😉 Ale widziałam też że pod habit odziewają się w spodnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te spodnie pod habitem to raczej dla przyzwoitości. Wygodne chyba to nie jest.

      Usuń
  3. Stary wpis, ale dawno mnie tu nie było... Mi się zdaje, że wiele osób świeckich lubi, jak księża i siostry chodzą w swoich strojach, bo po prostu cieszą się, że jesteście i Wasza widoczna obecność dodaje im na co dzień męstwa. Ja tak mam.
    Zastanawiam się - może powinno być jakieś wyjście pośrednie? Naprzykład jakiś rodzaj "sportowego" habitu, a dla księży koszula biała z koloratką?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, ja też doświadczyłam tej sympatii nie raz. To jedna strona medalu. Ale jest też to, o czym wspomniałam na początku wpisu: osąd, uszczypliwość albo i agresja wobec braku stroju duchownego, mimo że sytuacja w pełni ten brak usprawiedliwia.
      I nie chodzi mi o to, że to jest przykre, ale że niepokojące.
      Dzięki za wypowiedź :)

      Usuń
    2. No tak... uszczypliwości i agresywne zachowania są niedobre. Ja na przykład pamiętam, jak kiedyś po trudnej ciąży po raz pierwszy byłam w stanie na tyle dobrym, żeby pójść na mszę świętą niedzielną. Poszliśmy z dzieciakami. Pamiętam, że okropnie się stresowałam, bo ten nasz nowy synek od początku miał mocny temperament. Długo zastanawiałam się, w którym kościele będzie najlepiej, na którą godzinę, żeby wszyscy, którzy tego potrzebują, byli wystarczająco najedzeni, przewinięci i wyspani. A że jeszcze słabo się czułam, wszystko szło mi okropnie wolno i szykowałam to "wielkie wyjście" od rana. W końcu pojechaliśmy. Siadamy sobie w naszej ławce, ja z ręką kurczowo zaciśniętą na rączce wózka, żeby kołysać, gdyby synek zaczął kwilić.
      I w pewnym momencie słyszę po swojej prawej stronie teatralny szept: „No, to będziemy miały mszę świętą z dzieckiem”. Zmroziło mnie – przecież żadne z naszych dzieci nic złego nie zrobiło. Spojrzałam w stronę szeptu, a tam...siostra zakonna. Takim to przemyślnym żarcikiem na temat naszej rodziny uraczyła koleżankę. Po minie widać było, że nie do końca skontrolowała głośność swojego szeptu i chyba zrobiło jej się trochę głupio. A mi było przykro.
      Nie ma co obniżać poziomu. To, co robimy i mówimy ma znaczenie.

      Usuń
    3. Oj, to przykre. Od razu "życie mi przeleciało przed oczami" - czy ja się tak przypadkiem kiedyś nie zachowałam - ale nie pamiętam.
      Czasem tylko zastanawiam się widząc na Mszy (ostatnio w ławce przede mną ;) naprawdę bardzo ruchliwe dziecko w wieku szkolnym, czy to jest dysfunkcja, czy ono po prostu się tak strasznie nudzi, bo nikt go nie nauczył, po co tu jest. I zaczynam przyglądać się rodzicom, czy oni wiedzą, po co tu są. Ale wiem też, wiem, że to nie zawsze jest takie proste...
      A tak w pierwszym odruchu to cieszę się, kiedy widzę rodziny z dziećmi w kościele. :) Nowe pokolenie chrześcijan, to pokrzepiający widok...


      Usuń
    4. Fakt, było przykre... A gdybym dodała, że była to moja pierwsza od paru miesięcy Msza Św., bo od połowy ciąży miałam zakaz ruszania się absolutnie gdziekolwiek...? Przypominam sobie to zdarzenie ilekroć mam ochotę inteligentnie, acz złośliwie pożartować. ;)
      Dzieciom warto pomóc dobrze przeżyć Mszę. Proste rozwiązania zazwyczaj dobrze się sprawdzają - my, podobnie jak wielu naszych znajomych, wybieramy miejsca z tyłu świątyni. Jakoś się to dobrze sprawdza.
      A co do rodziców - fakt, my nie mamy probemów z zachowaniem dzieci w kościele, bo dla nas samych jest to zawsze ważne zdarzenie.
      Ale jeśli rodzice nie wiedzą.... Może warto im też pomagać? Apostolstwo pośród apostołów? Brzmi ciekawie... :) Pozdrowienia!

      Usuń
  4. Jest jeszcze opcja pośrednia, że pod habit zakłada się halkę typu spódnicospodnie😁, wtedy nie ma obaw, że ci z dołu,zwolnili kroku i nie chcą iść już na szczyt, bo mają kino za darmo🥳😝

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak😁 to załatwia kwestię "obyczajową " ale nie rozwiązuje problemu bezpieczeństwa

      Usuń

Prześlij komentarz