Łk 18, 35-43
Nie wyobrażaj sobie niewidomego siedzącego przy drodze.
Nie wyobrażaj sobie tłumu idącego drogą.
Nie wyobrażaj sobie niczego.
Zamknij oczy i zobacz ciemność.
Poczuj, że jesteś w niej sam.
Jak ci z tym jest?
Potem zacznij słuchać dźwięków.
Tych rzeczywistych dźwięków wokół ciebie.
Nie wyobrażaj sobie, że jesteś niewidomym z Ewangelii.
Zrozum, że nim właśnie jesteś.
Ile razy przechodził obok ciebie ten irytujący, podekscytowany tłum. Mówią, że Go słuchają, zachwycają się Jego nauką, a nikt z nich nie zauważył ciebie – człowieka w potrzebie. Nie zwrócił uwagi, nie podszedł, nie odezwał się dobrym słowem, nie zaproponował pomocy.
Możesz im to wygarnąć. Możesz wykrzyczeć, że są hipokrytami, lub cokolwiek ci przyjdzie do głowy. Prawdopodobnie wtedy niektórzy z nich zwrócą na ciebie uwagę. Albo możesz się odwrócić, wzruszyć pogardliwie ramionami. Uznać, że nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. Poczuć się lepszy przez sam fakt, że jesteś poza tym tłumem.
Jest jednak pewna sprawa, której szkoda przegapić. Wiesz, oni twierdzą, że między nimi jest Jezus.
Tak, TEN Jezus. Może kłamią? A może zostali okłamani?
Możesz to łatwo sprawdzić. Jak?
Wołaj do Niego. Wprost do Niego. Nie zwracaj uwagi na nich. Nie pytaj, co o tym sądzą.
Krzycz, aż cię usłyszy. Aż powie komuś z nich, żeby cię znalazł i przyprowadził do Niego. Aż staniesz przed Nim i usłyszysz na własne uszy Jego pytanie:
- Co chcesz, abym ci uczynił?
Mów śmiało. Proś o rzeczy niemożliwe.
Albo nie! Poczekaj.
Bo wiesz, to grozi czymś okropnym.
Zaczynając z Jezusem, ryzykujesz, że staniesz się jednym z nich.
Jak ja.
Nie wyobrażaj sobie niewidomego siedzącego przy drodze.
Nie wyobrażaj sobie tłumu idącego drogą.
Nie wyobrażaj sobie niczego.
Zamknij oczy i zobacz ciemność.
Poczuj, że jesteś w niej sam.
Jak ci z tym jest?
Potem zacznij słuchać dźwięków.
Tych rzeczywistych dźwięków wokół ciebie.
Nie wyobrażaj sobie, że jesteś niewidomym z Ewangelii.
Zrozum, że nim właśnie jesteś.
Ile razy przechodził obok ciebie ten irytujący, podekscytowany tłum. Mówią, że Go słuchają, zachwycają się Jego nauką, a nikt z nich nie zauważył ciebie – człowieka w potrzebie. Nie zwrócił uwagi, nie podszedł, nie odezwał się dobrym słowem, nie zaproponował pomocy.
Możesz im to wygarnąć. Możesz wykrzyczeć, że są hipokrytami, lub cokolwiek ci przyjdzie do głowy. Prawdopodobnie wtedy niektórzy z nich zwrócą na ciebie uwagę. Albo możesz się odwrócić, wzruszyć pogardliwie ramionami. Uznać, że nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. Poczuć się lepszy przez sam fakt, że jesteś poza tym tłumem.
Jest jednak pewna sprawa, której szkoda przegapić. Wiesz, oni twierdzą, że między nimi jest Jezus.
Tak, TEN Jezus. Może kłamią? A może zostali okłamani?
Możesz to łatwo sprawdzić. Jak?
Wołaj do Niego. Wprost do Niego. Nie zwracaj uwagi na nich. Nie pytaj, co o tym sądzą.
Krzycz, aż cię usłyszy. Aż powie komuś z nich, żeby cię znalazł i przyprowadził do Niego. Aż staniesz przed Nim i usłyszysz na własne uszy Jego pytanie:
- Co chcesz, abym ci uczynił?
Mów śmiało. Proś o rzeczy niemożliwe.
Albo nie! Poczekaj.
Bo wiesz, to grozi czymś okropnym.
Zaczynając z Jezusem, ryzykujesz, że staniesz się jednym z nich.
Jak ja.
Wiara to decyzja a nie tradycja, nie? To całe gadanie o tym, że wiara to kwestia znalezienia się w "nie odpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie" to bujda, bo środowisko mimo, że determinuje poniekąd człowieka, to przecież człowiek determinuje poniekąd też swoje środowisko. Łaska nienachalna!
OdpowiedzUsuńDecyzja, jak najbardziej. Ale na jakiej podstawie ta decyzja zapada? Uważam, że najpierw jest spotkanie. Spotkanie z Bogiem nienachalnym. Wiara jest reakcją na to spotkanie i decyzją wejścia w bliższą znajomość z Nim. Tak bym to na szybko zarysowała...
Usuń