Balansowanie

Dziesięć lat temu byłam na rolkach.
Do dziś pamiętam.

Nie jestem typem sportowca, nigdy nie jeździłam na łyżwach, ale z nieznanej przyczyny wyjątkowo mocno zależało mi na tych rolkach.

Dobra przełożona pozwoliła na jedno popołudnie odwiesić habit i wciągnąć portki. Swoboda ruchów większa, kompromitacja mniejsza – nie tylko dla mnie. Życzliwy człowiek zapakował dwie pary butów z kółkami do bagażnika swojego samochodu, zawiózł mnie do Parku Lotników, wyciągnął rolki z bagażnika, założył swoje i śmignął. Ja również założyłam swoje i poszłam się turlać po mniej uczęszczanych ścieżkach.




Bilans tego popołudnia: kilka pomniejszych urazów, wstrząśnięty zegarek i jedna ważna mądrość: równowagę musisz utrzymać sama. Nikt tego nie zrobi za ciebie. Patrzenie na innych niewiele pomoże.

Oczywiście jest kilka fundamentalnych zasad, które warto przyjąć. Ale jest ich dosłownie kilka. Bo przede wszystkim musisz współpracować ze swoim własnym błędnikiem, tylko wtedy masz szansę uchwycić swój środek ciężkości i nauczyć się nie przewracać.

Tak samo jest z życiem duchowym.

Tak samo jest z dążeniem do świętości.
.
.
.

No i właściwie już. To właśnie była pointa.

Rozwinąć? Spróbuję.

Co służy, co nie służy?
Jak ominąć tę czy tamtą przeszkodę?
W którą drogę skręcić? Kiedy? Z jaką prędkością?

"Jego namaszczenie poucza was o wszystkim." 1J 2,27

Patrzenie na świętych pomaga uwierzyć, że da się śmigać po mistrzowsku.
Ale zewnętrzne naśladowanie ich ruchów nie wystarczy.

Musisz pozwolić, aby poprowadził Cię Duch Chrystusa, który mieszka w tobie od chwili namaszczenia krzyżmem. Musisz nauczyć się rozróżniać duchy, które chcą na ciebie wpłynąć (1J 4,1). Nie jest to takie łatwe, jak pokazuje historia Kościoła blisko powiązana z historią herezji i rozłamów. Ale można się nauczyć. Trzeba próbować.

Próbuję.
Czasem ląduję na kolanach.
Czasem ląduję na tyłku.
Czasem ktoś się zlituje i poda rękę.
Czasem gramolę się sama.

Cieszy każdy przejechany bezpiecznie odcinek.



Komentarze

  1. Miałam ostatnio problem z błędnikiem duchowym i jakoś mną chwiało emocjonalnie... Poprosiłam dwie siostry o modlitwę za mnie. Trochę to tak, jakbym w dwóch stron otrzymała stabilne wsparcie i udało się, załapałam równowagę! Duch przebił się przez mój lęk, wyzwolił odwagę miłowania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aj, zapomniałam napisać... Dziękuję, Moniko, za ten wpis! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze jest usłyszeć, że to co robię, komuś się przydaje :) Dzięki, Anko-Baranko, za świadectwo i za dobre słowo!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz