Pozdrowienia z Kościoła

Zdarzyło się: mieszkałam w Krakowie i chadzałam ulicą Grodzką, bo mi było po drodze. Na Grodzkiej spotykałam regularnie pewnego ulicznego wariata, który zawsze serdecznie mnie witał, szczerze uradowany moim widokiem. Niemal stary znajomy. Nie wiem co prawda, jak ma na imię, za to nieźle pamiętam ogromną bliznę pooperacyjną na jego brzuchu, której nie omieszkał mi zademonstrować, gdy szczerze uradowałam się jego widokiem po dłuższym niewidzeniu.

Zdarzyło się: czytałam "Dzienniczek" świętej Faustyny i odczuwałam pewnego rodzaju duchową bliskość z autorką.

Wspomniany człowiek pewnego dnia powitał mnie na ulicy Grodzkiej oznajmiając z lekka tajemniczym tonem:

- Masz pozdrowienia z Łagiewnik.
- ?
- Od Faustyny.

Ja szalenie lubię takie absurdalne historie i może dlatego mi się przytrafiają.

.
.
.


Z "Dzienniczka" wynotowałam sobie wtedy dwa fragmenty. Te dwa dotknęły mnie szczególnie. Niektórzy powiedzieliby może: przeorały moje sumienie. Pierwszy to bolesna krytyka Kościoła. Zwłaszcza w tym zakresie, który i Faustynie, i mnie jest najbliższy: kręgi osób konsekrowanych, wspólnoty zakonne.



"Pod koniec drogi krzyżowej, którą odprawiałam, zaczął się skarżyć Pan Jezus na dusze zakonne i kapłańskie, na brak miłości u dusz wybranych. (...) Odpowiedziałam:
- Jezu, przecież tyle dusz Cię wychwala w klasztorach.
Odpowiedział Pan:
- Ta chwała rani serce moje, bo miłość jest wygnana z klasztorów. Dusze bez miłości i poświęcenia, dusze pełne egoizmu i samolubstwa, dusze pyszne i zarozumiałe, dusze pełne przewrotności i obłudy, dusze letnie, które mają zaledwie tyle ciepła, aby się same przy życiu utrzymać. Serce moje znieść tego nie może. Wszystkie łaski moje, które codziennie na nich zlewam, spływają jak po skale. Znieść ich nie mogę, bo są ani dobrzy, ani źli. Na to powołałem klasztory, aby przez nie uświęcać świat; z nich ma wybuchać silny płomień miłości i ofiary." (1702)



Niby nie chcę być taka, a przecież to nie jest takie proste. Żeby w labiryncie hierarchii, awansów i karier, nobilitacji i rywalizacji, sympatii i antypatii, w dżungli lepszych i gorszych chrześcijan, lepszych i gorszych zakonnic, nie zapomnieć o Ewangelii. Chlubić się tylko krzyżem naszego Pana. Wzajemnie sobie "nogi umywać". Przewodzić tyle ciepła, żeby nie tylko dla mnie wystarczyło. Jak to się robi? Wiem, że wiecie. Ale dla utrwalenia przytoczę Wam ten drugi fragment. Faustyna opowiada:


"Kiedy po mszy św. wyszłam do ogrodu, aby sobie odprawić rozmyślanie, ponieważ o tej porze jeszcze pacjentów nie było w ogrodzie, więc byłam swobodna; kiedy rozmyślałam o dobrodziejstwach Bożych, serce moje rozpalało się tak silną miłością, że zdawało mi się, że pierś mi rozsadzi. Wtem stanął przede mną Jezus i rzekł:
- Co ty tu robisz tak wcześnie?
Odpowiedziałam:
- Rozmyślam o Tobie, o Twoim miłosierdziu i dobroci ku nam. A Ty, Jezu, co tu robisz?
- Wyszedłem na twoje spotkanie, aby cię obsypać nowymi łaskami. Szukam dusz, które by łaskę moją przyjąć chciały."
(1705)


Jezu, poszukiwaczu dusz, znajdź mnie, znajdź!






Komentarze

  1. "A Ty, Jezu, co tu robisz?" To Jezus może być, aż tak blisko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest blisko, tylko nie każdemu się aż tak pokazuje :)

      Usuń
  2. "- Jezu, przecież tyle dusz Cię wychwala w klasztorach?"

    Myślę sobie w kontekście skargi Pana Jezusa, oraz dzisiejszych Czytań, że skutecznie nawoływać do pokuty może tylko ktoś, kto sam jej doświadczył, przeszedł odbył, dokładnie tak, jak Jonasz i Faustyna. Czy trzeba aż trzy dni spędzić we wnętrznościach śmierdzącej ryby, żeby zobaczyć własną i cudzą marność i zacząć współpracę z Bogiem? Nie zapominajmy wszakże, że Jonasz był tylko człowiekiem, zawiodła go litość Boga, (spodziewał się okrucieństwa) nie pomieściło mu się w głowie tak wielkie dobrodziejstwo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spytałabym raczej: Czy WYSTARCZY spędzić trzy dni we wnętrznościach ryby?

      Usuń
  3. Moim zdaniem te TRZY DNI mogą być zwieńczeniem, kulminacją 40 - dniowego procesu pokutnego do którego nawołuje Jonasz. Zresztą obie liczby są mocno symboliczne, dlatego 40 może oznaczać także lata. Podsumowałbym może tak, Bogu wystarczą TRZY DNI, a Ludowi Abrahamowemu i 40 lat czasem mało, tzn. nie WYSTARCZY!

    OdpowiedzUsuń
  4. A oto jedna z interpretacji "40 dni", do której lubię wracać (homilia III)... http://www.cfd.sds.pl/?d=more,1873,131

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 40 lat to okres trwania jednego pokolenia, fakt. Ale objaśnienie 40 dni jako 40 lat - to już nie wynika bezpośrednio z tekstu biblijnego. Można taką interpretację przyjąć i się nią zbudować, ale można też z nią polemizować. Ale w kontekście całej homilii to oczywiście pasuje i jest budujące :)

      Usuń
    2. :) Akuratnie liczenie "dzień za rok" jest tak popularne np u świadków Jehowy, bo ma podstawę biblijną ;) Lb 14, 34 czy Ez 4, 6 (Tak, czepiam się ;))

      Usuń
    3. A tam, takie czepianie :) To słuszna uwaga. Ale.
      Głupio kłócić się z Cencinim i nie mam takiego zamiaru. Wyjaśnię tylko, o co mi wtedy szło.
      W przytoczonych przez Ciebie tekstach rzeczywiście jest to przełożenie, ale ma ono trochę inny charakter niż w tej homilii. W obu przypadkach i czterdzieści dni, i czterdzieści lat było faktem (przynajmniej w przekonaniu autora biblijnego), a pierwsze zapowiadało drugie. A w tej homilii następuje zabieg bardziej skomplikowany, bo "czterdzieści dni" staje się SYMBOLEM całego życia Jezusa (które jeśli by się czepiać, to czterdzieści lat nie trwało, przy czym rozumienie 40 lat jako okres jednego pokolenia też oczywiście jest biblijne, bo związane z tradycją Wyjścia). I to jest "sztuczka" bardzo znana i obecna zwłaszcza w starożytnym sposobie komentowania Pisma Świętego. Kiedy jednak WSPÓŁCZEŚNIE zbyt szybko przechodzi się do do objaśniania symbolicznego, alegorycznego czy metaforycznego, pojawia się pułapka myślenia, że Ewangelia nie zawiera prostych faktów. Moim zdaniem bardzo realna pułapka.
      Dlatego mówiąc, że "nie wynika to bezpośrednio z tekstu biblijnego", miałam na myśli ten konkretny fragment Ewangelii (no może poszerzony o kontekst całej Ewangelii), ale nie cały biblijny kontekst wraz z patrystyczną tradycją duchowej interpretacji. :)
      Można i powinno się czytać i tak, i tak. To czynić, a tamtego nie zaniedbywać...
      Uff.
      To mniej więcej takie myślenie stało za tamtą moją wypowiedzią... :)

      Usuń
    4. :) Lubię tłumaczenie alegoryczne... (z ukłonem dla św. Augustyna), ale zgadzam się, że jest ta współczesna pułapka, bo nam dziś łatwiej szukać ukrytych sensów niż konkretu Jezusa z Nazaretu.
      Podobnie jest z wszystkimi zjawiskami nadzwyczajnymi, a także śmiem twierdzić wieloma pielgrzymkami do sanktuariów... Taka refleksja z widokiem na Łagiewniki i niemal codziennym słuchaniu o balsamie miłosierdzia, o wodzie z Łagiewnik i co tam jeszcze wymyślą...
      I też to czynić, tamtego nie zaniedbywać... Ale z "cudownościami" nie przesadzać, bo cud cudów to relanie obecny pomiędzy nami Bóg...

      Usuń

Prześlij komentarz