Swoje bydlę

Przeczytaj Łk 10,30-35. Albo, jeśli wolisz, obejrzyj ten film.

A teraz w drogę!

GDZIE?

JEROZOLIMA to święte miasto, w którym dawno temu król Salomon zbudował Bogu jedynemu świątynię. Jedyną świątynię jedynego Boga. Miejsce to wybrał Pan, aby tu odbierać cześć od swojego ludu. Tu i nigdzie indziej. Świątynię zburzoną w VI wieku przez Babilończyków odbudowano kilkadziesiąt lat później, a w czasach Jezusa trwały potężne inwestycje związane z rozbudową tej drugiej świątyni i powiększaniem jej dziedzińców. To stolica polityczna, ale o wiele bardziej stolica duchowa Izraela.

JERYCHO według relacji biblijnej zostało zburzone przez Izraelitów zaraz po wkroczeniu do Ziemi Obiecanej. Z kolei według archeologów Izraelici nie mogli zburzyć Jerycha, ponieważ ono wtedy – w XIII w. a.Chr. - już było zrujnowane od dawna. Dość, że obłożono je klątwą, aby nigdy nie zostało odbudowane (Joz 6, 26). Jednak kilkaset lat później ktoś podjął się dzieła odbudowy. Klątwa się zrealizowała: odbudował miasto za cenę życia swoich synów (por. 1 Krl 16,34). Bardzo drogo.

Jerozolima leży w górach, a Jerycho w dolinie Jordanu. Dlatego tą drogą nie można po prostu „iść”. Albo się wchodzi, albo schodzi.

PO CO?

„Szedł z Jerozolimy, miasta Bożego, świątynnego, miejsca obecności Bożej.
Szedł do Jerycha – miasta zburzonego i przeklętego.
Po coś tam szedł?
Drogą, na której roiło się od zbójców.
Czy ta przypowieść nie jest przypadkiem metaforą podróży do wnętrza człowieka? Do mojego (!) wnętrza? Jestem świątynią Boga, jestem ludem świętym. Ale w środku są jeszcze sprawy nie czyste. I muszę tam zejść. Muszę zejść na samo dno swojego przekleństwa, choć to może okazać się bardzo bolesne i raniące. I może zabraknie mi sił, i zostanę ograbiona i zmaltretowana. Nie mogę nie iść.
Na tej drodze na pewno pojawi się Chrystus miłosierny, który się mną w odpowiedni sposób zajmie.
Trzeba zaryzykować. Trzeba wyjść poza obręb ładnych widoków, bezpiecznych wyobrażeń o sobie. Trzeba iść.
Taka moja praca: wewnętrzna.”

Tę notatkę wykonała przed laty pewna naiwna nowicjuszka.
Naiwność polegała na tym – dziś tak to widzę – że nie mogło być mowy o żadnym wyruszeniu w drogę. Ponieważ w rzeczywistości już wtedy leżała obdarta i zbita do nieprzytomności. To może stąd te majaczenia o podróży.
Oczywiście obok przechodziło mnóstwo ludzi. Głównie duchownych. Uduchowionych. Pobożnych. Ci, którzy nawet widzieli rany, i tak nie umieli udzielić pomocy. To nie ich wina. Lepiej, że sobie poszli. Swoją drogą.

SKĄD POMOC?

Co stało się potem z tym pobitym, obdartym, majaczącym człowiekiem?
Najpierw zaczęło do niego docierać, w jakim jest stanie. Że wszystko go boli. Rany krwawią i pieką. Że absolutnie nie jest w stanie sam sobie udzielić pomocy. Że absolutnie konieczna jest pomoc drugiego człowieka. W sercu zaczęła więc brzmieć modlitwa nieustanna: „Panie, nie mam człowieka” (J 5, 7). 

Ranny człowiek wiedział, że to sam Pan wzbudził w nim tę modlitwę, i że zrobił to po to, aby jej wysłuchać. A to znaczy, że On wie, kogo ta modlitwa dotyczy. Zna, widzi już tego człowieka, którego tu jeszcze nie ma, i  który na razie nic nie wie o całym zajściu, i który gdzieś spokojnie żyje swoimi sprawami, i rozmawia sobie miło z Panem, i cieszy się Jego przyjaźnią. 
Bo że jest to przyjaciel Jezusa, tego też cierpiący człowiek był pewny. Pan nie chciałby przecież powierzyć go komuś obcemu, komuś, do kogo nie miałby sam zaufania. To musi być Jego dobry przyjaciel. Więc od razu zaczął modlić się za tego przyjaciela, który jest Bóg wie gdzie, i który wygląda Bóg wie jak, i który – Bóg wie kiedy – ale kiedyś na pewno – się pojawi. 
Aż przyszedł.

JAKI?

Bóg wiedział, jaki ma być. I taki właśnie był. 
Czy wzruszył się głęboko? O, tak. Tak głęboko, że na powierzchni trudno było dostrzec oznaki tego wzruszenia. Ale tak właśnie było dobrze.
Czy podszedł? Podszedł i nie cofnął się. 
Czy miał oliwę i wino? Jeśli oliwa to dary Ducha a wino to miłość, to tak, miał i użył ich. (por. Iz 11, 2; Pnp 1, 2b)
Czy podniósł? Podniósł, dał radę. 
Zrobił wszystko, co trzeba, aby tamten stanął na nogach. 

NAPRAWDĘ?

Niektórzy myślą, że przypowieść to historia zmyślona. Że nie wydarzyła się naprawdę. Ale czy Jezus może wypowiedzieć słowo, które nie jest skuteczne? Przecież jeśli coś mówi, to po to, aby się stało.

A co z tytułowym bydlęciem, tym zwierzęciem jucznym? Jakie jest jego znaczenie w tej historii?

Gdy się trapiło moje serce, 
a w nerkach odczuwałem ból dotkliwy, 
byłem nierozumny i nie pojmowałem: 
byłem przed Tobą jak juczne zwierzę. 
Lecz ja zawsze będę z Tobą: 
Tyś ujął moją prawicę; 
prowadzisz mnie według swojej rady 
i przyjmujesz mnie na koniec do chwały.

Otóż nieważne, że bydlę. Ważne, że Swoje. Czyli Jego.

 Koza to co prawda nie juczne zwierzę, ale jest taka ładna. :)

Komentarze