Nasmaruj coś

Siostra Magda, z którą przez ostatni rok sąsiadowałam przez ścianę, mówi mi:
- Napisz coś o powołaniu, to udostępnię na fb.
- Sama napisz.
No i tak kilka razy.

Cóż, tak mniej więcej wyglądała dotychczas moja współpraca z "Rozeznaj Powołanie". Przecież jedyne powołanie, o którym co nieco wiem, to moje własne, więc co się będę wymądrzać. Znaczy wygłupiać.

Ale przychodzi moment, że człowiek przy kolejnej przeprowadzce przejrzy jakiś stary kajet i oto nachodzą go wspomnienia.

Więc proszę. Kilka wspomnień. Może komuś to pomoże.


Słyszeliście o van Goghu? Słoneczniki, ucho i tak dalej. Vincent jako dziecko nie przejawiał żadnych szczególnych zdolności. Kiedy dorósł wuj załatwił mu pracę w dużej firmie sprzedającej obrazy. Z początku nawet dobrze mu szło. Ale po pewnym czasie zaczęło go to męczyć. Rzucił pracę i sam został malarzem. Na sukces finansowy to się nie przekładało. Materialnie wspierał go zatem brat, Theo – jego największy przyjaciel. Vincent i Theo korespondowali ze sobą, a o czym – można poczytać w książce „Listy do brata”. Jeśli miałabym komuś coś polecać, to tę książkę jak najbardziej.

Ponieważ sama na pewnym etapie życia (bynajmniej nie przedszkolnym) sporo czasu poświęcałam rysowaniu, bardzo mnie wciągnęło odkrywanie sposobu myślenia tego oryginała. A tam między innymi  taka refleksja:

„Nasmaruj coś na płótnie, skoro widzisz, że jest białe i tak jakoś idiotycznie na ciebie patrzy.
Nie masz pojęcia, jak to działa paraliżująco, gdy człowiek wpatruje się w takie białe płótno, które mówi do malarza: nic nie potrafisz. Takie płótno potrafi patrzeć zupełnie idiotycznie i tak potrafi fascynować niektórych malarzy, że sami potem idiocieją.
Wielu malarzy boi się białego płótna, ale białe płótno boi się malarza z prawdziwym temperamentem, malarza, który potrafi przełamać owo fascynujące „nic nie potrafisz”. Także życie jako takie z reguły pokazuje człowiekowi tylko tę swoją białą stronę, nieskończenie nic nie mówiącą, deprymuje swoją beznadziejnością, bo nic na niej nie ma, jak na białym płótnie malarskim. Ale choć życie wydaje się nic nie mówiące, czcze, umarłe, to jednak człowiek obdarzony wiarą, energią i gorącym sercem, człowiek, który wie swoje, nie tak prędko da się wystrychnąć na dudka.” (1884)

W sam raz dla do bólu niepewnej siebie introwertyczki. Wiesz jak to jest? Czujesz, że gdzieś w tobie jest ten ogień, ale tak głęboko, że „nikt nie przychodzi się przy nim ogrzać”. Koniecznie musisz do niego się dogrzebać. Musisz wygarnąć cały popiół. Jak? Vincent pisze:

„Wiesz, co burzy więzienie? Wszelkie uczucie głębokie, poważne; więzienie otwiera przyjaźń, braterstwo, miłość – dzięki potędze uczucia, jego nieodpartemu urokowi. Ale ten, komu brak uczucia, trwa w śmierci. Tam, gdzie rodzi się sympatia, rodzi się życie.” (1880)

Bo – posłuchaj – podstawowe powołanie każdego człowieka to powołanie do życia. To znaczy do pełni życia. Do życia całą pełnią swojego serca. To jest kierunek, który trzeba obrać. A potem wsłuchując się w swoje serce pomału będziesz odkrywać, co służy realizacji tego celu, a co nie.

Wtedy na przykład słuchasz sobie Martyny Jakubowicz i z całej długiej piosenki najbardziej przemawia do ciebie akurat to:

"Może trzeba upaść na twarz
Swoje rzeczy ubogiemu dać
I zacząć malować bez farb..."

Taaa. Zastanawiasz się, czemu jesteś taka dziwna...

No i tak dalej. Mnóstwo różnych drobiazgów, które ostatecznie doprowadzają cię do tego, że zaczynasz z zazdrością patrzeć na każdą mijaną zakonnicę. Chcesz być tak wolna jak ona. Chcesz być naprawdę wolna i szczęśliwa. Więc jeszcze parę razy pytasz Pana Boga, co On na to, aż w końcu pakujesz się i jedziesz.


Oczywiście jest jeszcze tysiąc i jeden wątków tej historii.
Na dzisiaj tyle. Dziękuję.





Komentarze