Przeczytałam List do Hebrajczyków i wydał mi się bardzo aktualny.
Oto dlaczego.
Po
pierwsze ze względu na adresatów. Co o nich wiemy?
„...
ociężali jesteście w słuchaniu. Gdy bowiem ze względu
na czas powinniście być nauczycielami, sami potrzebujecie kogoś, kto by was
pouczył o pierwszych prawdach słów Bożych...” (5,11-12)
Nie wiem, jak Wy, ale
ja zawsze się w tej charakterystyce odnajduję. Serio. I czytając to myślę, jak
nadrobić swój niedorozwój duchowy, jeśli to w ogóle jest możliwe.
Ale to nie wszystko,
co o owych „Hebrajczykach” tu napisano. Wiemy, że są to ludzie, którzy przeszli
porządną formację przed chrztem i wbrew swej wcześniejszej opinii autor wcale nie
uważa za potrzebne, by pouczać ich o fundamentach wiary, na które składają się:
„pokuta za uczynki martwe i
[wyznanie] wiary w Boga, nauka o chrztach i nakładaniu rąk, o powstaniu z
martwych i sądzie wiecznym” (6,1-2). Znają to i nie ma
potrzeby wdawać się w wyjaśnienia.
Przeszli
chrześcijańską inicjację: zostali ochrzczeni, czyli „oświeceni”, „zakosztowali daru
niebieskiego”, jakim jest Eucharystia, „i stali się uczestnikami Ducha Świętego”
(6,4). To tak jak my, prawda?
Są też wypróbowani w
cierpieniu, ponieważ jako chrześcijanie przeżyli już ośmieszanie, prześladowania
i grabież mienia. Przetrwali to wszystko niemalże z uśmiechem (10,32-24).
A teraz są na
krawędzi i nagle grozi im odpadnięcie od Kościoła. Dlatego powstało to pismo.
Sam autor określił
swoje dzieło jako „słowo zachęty” (13,22). Zachęty do czego? Do rachunku sumienia? Do ukorzenia
się przed autorytetem "starszych"? Do dialogu? Niezupełnie.
Zaprasza do wejścia w
głąb misterium. W rzeczywistość, której nie widzimy, nie czujemy (no chyba że
ktoś należy do grona jakże nielicznych mistyków), ale której częścią jesteśmy jako
ci, którzy idą za Chrystusem. Jeśli umyka nam ze świadomości, że jesteśmy
„uczestnikami powołania niebieskiego” (czy „niebiańskiego”, jak kto woli)
(3,1), wtedy, jak mówi Paweł, stajemy się godni politowania (1 Kor 15,19), bo
właściwie po co to wszystko. Ten cały trud.
Gdy zaś ogarnia nas
poczucie „po co to wszystko”, wtedy otwierają się dwie drogi. Autor Listu do
Hebrajczyków mocną kreską rysuje każdą z nich. Jedna prowadzi przez
zniechęcenie, złamanie na duchu (12,3), przez sprzeciwienie się słowu Boga
(12,25) do całkowitego odpadnięcia od Boga Żywego (3,12). Nieszczęście polega
na tym, że człowiek może na zawsze minąć się z celem (2,1), dla którego został
stworzony i odkupiony. To jest prawdziwe nieszczęście.
Lecz istnieje też
możliwość, że zaczniemy rzeczywiście szukać odpowiedzi na pytanie „po co to?” Poszukiwanie
takie prowadzi przed „tron łaski” (4,16).
Jest to droga nienowa
i zawsze nowa.
Nie jesteśmy na niej
samotnymi wędrowcami, choć każdy musi podjąć własny wysiłek.
W pewnym sensie
jesteśmy już u celu. Już tam przebywamy, gdzie Izraelici bali się podejść,
prosili więc Mojżesza, by ich reprezentował. Chmury , błyskawice i grzmoty nad
górą Synaj skutecznie przypominały o obecności Boga (Pwt 5,23nn). Nam
oszczędzono tego rodzaju trwogi. My w większości wywodzimy się z pogan, a ci
Boga znaleźli w Betlejem. Dlatego tym bardziej musimy dbać o świadomość, kim się
staliśmy i co nam dano.
„Wy natomiast
przystąpiliście do góry Syjon,
do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego,
do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie,
do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach,
do Boga, który sądzi wszystkich,
do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu,
do Pośrednika Nowego Testamentu - Jezusa,
do pokropienia krwią, która przemawia mocniej niż [krew] Abla” (12,22-24)
Znamy te słowa.
Ale czy mają jakieś praktyczne
znaczenie?
Możemy nimi żyć,
jeśli nauczyliśmy się widzieć Kościół „od środka”, od wnętrza misterium. Sztukę
wtajemniczania nazywano kiedyś mistagogią. Dziś coraz częściej używa się tego
słowa, ale mam wątpliwość, czy zawsze ze zrozumieniem. A tak bardzo potrzeba
dziś w Kościele mistagogię praktykować a nie o niej teoretyzować.
Tymczasem cały List
do Hebrajczyków jest wielkim tekstem mistagogicznym. Autor pisze o rozmaitych
detalach kultu jerozolimskiego, najwyraźniej bardzo drogiego adresatom, po to
by wskazać czego cieniem był ten kult. Miał zasygnalizować tę pełnię nieuchwytną
dla zmysłów, lecz o wiele bardziej prawdziwą, w której my już uczestniczymy.
Liturgia chrześcijańska dzieje się zasadniczo w Niebie. Świadomi czy nie, włączamy się w nią poprzez nasze siermiężne, kulawe celebracje. Jesteśmy tam: w
Nowym Jeruzalem, wśród aniołów i świętych, przed tronem Boga i Baranka.
To może przejdźmy już
do sedna.
„Sedno zaś wywodów
stanowi prawda: takiego mamy arcykapłana, który zasiadł po prawicy tronu
Majestatu w niebiosach, jako
sługa świątyni i prawdziwego przybytku zbudowanego przez Pana, a nie przez
człowieka.”(8,1-2)
Trzymajmy się Tego, który nas z ziemi do nieba przeprowadza.
Nie traćmy Go z oczu. Odszukajmy, jeśli trzeba.
Jerozolima, grudzień 2018 |
"Liturgia chrześcijańska dzieje się zasadniczo w Niebie."
OdpowiedzUsuńDziękuję za słowo zachęty :)
Bardzo proszę:)
UsuńKiedyś przeczytałem zdanie pewnego dominikanina żyjącego przed wiekami, pamiętam że miał na imię Henryk z ...(tutaj nie pamiętam) napisał, że
OdpowiedzUsuń„Celem wszystkich naszych działań jest kontemplacja"
Moim zdaniem jest to myśl trafiająca w sedno, bo przecież wszystkie nasze działania mają służyć wejściu do „Jego odpoczynku"...
Henryk z Brzegu czyli Bitterfeld ;)
UsuńDokładnie tak, miałem na końcu języka, dziękuję za podpowiedź :)
UsuńA wiesz, że przytaczając powyższy cytat Henryka z Brzegu, nie miałem zielonego pojęcia, że żył w jednym czasie z królową Jadwigą :)
UsuńA dziś to znalazłem ... https://www.sodalicja.org/kazania/henryk-z-brzegu-zwany-bitterfeld/
Domyślam się, to przecież dość niszowa wiedza :) Ten list dedykacyjny dotyczy właśnie traktatu o życiu kontemplacyjnym i czynnym, z którego domyślamy się co nieco, jak mogło wyglądać życie duchowe św. Jadwigi. Albo przynajmniej, jaki był Jej ideał życia chrześcijańskiego.
Usuń