Ninja

Jadę tramwajem. Ludzi mało, bo to sobota przed południem. Siadam sobie na jednym z wielu wolnych miejsc. Obciążony laptopem plecak kładę na kolanach i gapię się przez okno.

Wsiada paczka rozhulanych kolesi. Rozsiadają się wokół mnie. Facet alfa siada bokiem na miejscu przede mną i wsadza mi łokieć pod nos. Kręci się, jakby coś ode mnie chciał. Inny, który w grupie ewidentnie pełni rolę błazna, zabawia towarzystwo hałaśliwym słowotokiem. Robią sobie zdjęcia, mam wrażenie, że ze mną. Czuję się nieswojo. W dodatku śmierdzi alkoholem. Rozważam plan przejścia na drugi koniec tramwaju, miejsca jest przecież mnóstwo.

Kurde, nie. Nie oddam pola. Byłam tu pierwsza. Czują się pewnie? Co z tego? Zachowują się demonstracyjnie? Też będę sobą na maksa. Sięgam do lewej kieszeni, jest. Wyjmuję z kieszeni pięćdziesiąt dziewięć drewnianych kulek nawleczonych na kawałek sznurka. Najcelniejsza broń. Udaję, że nie obchodzi mnie, czy to widzą. Zresztą naprawdę, co mi tam. Znajduję początek i gapiąc się w okno skupiam się na modlitwie. Czuję – jest moc.



Może mi się zdaje, ale koleś z przodu jakby się ogarnął i wygrzeczniał. Może to zbieg okoliczności, ale temu dowcipnemu wyczerpały się tematy. Smród wyleciał przez okno. Wokół mnie grupa kulturalnych młodych ludzi.

A ja zaczynam wierzyć, że to działa.

Mam ochotę ogłosić jak Jackie Francois*: Maryjo, jesteś ninja!

Czy jakoś tak. 

________________________
* Polecam zwłaszcza od 31:30 minuty 


Komentarze

  1. Wszystko jedno jak to nazwać. Ja nie wierzę w przypadki... :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz