Bryjka


A słyszeliście o Józku Bryjce? To był dopiero mistrz.

Bryjkóm się Józek ostoł bez to, ze razu jednego przyseł ku niemu pón ze zomku z Niedzicy. A był to straśnie pański pón. Kie uwidzioł takiego biedoka, to chcioł go cymsi obdarować, ale nie barz wiedzioł, cego Józkowi trza. To rada w rade i się pyto Józka:
"Cego byś chcioł?"
A ón:
"Jednego, cobyście mi panie słónka nie zasłanioł".

Ale pón jesce prógowoł. Posłoł ku niemu dworzanina. A dworzanin widzi, ze Józek warzy na ogniu bryjke, takom dość mizernóm, to mu pado:
"Kiebyś ty Józek umioł troche karku zginać, to byś ty na zómku w Niedzicy móg nie takie jedzenie mieć".
A Józek mu na to:
"Kiebyś ty umioł takóm bryjke warzyć, to byś nie musioł przed panami kark giąć".

Bryjka Józek z Ochotnice - nas podhalański Diogenes - był cłekiem ślebodnym.


***

Z tego miejsca pragnę pozdrowić wszystkich kulinarnych ignorantów, z którymi odczuwam głęboką więź, oraz moją super Mamę, dzięki której nie do końca jednak się z nimi utożsamiam.



Ale nie chodzi wcale o to, że Mama nauczyła mnie gotować, tylko o pewną zasadę, którą mi wpoiła. Otóż wszelkie moje wymigiwanie się od nielubianych zajęć za pomocą argumentu: "nie umiem" kwitowała niezmiennie: "Nie umiesz, bo nie chcesz". Ta pedagogia zaskutkowała we mnie przeświadczeniem, że pewne elementarne umiejętności człowiek przeciętnie sprawny - fizycznie i intelektualnie - jest w stanie opanować. Ja też mogę. Gdy przyjdzie na to czas.

Dodam, że moja kulinarna ignorancja dość ściśle wiąże się z abnegacją. Tu zdradzę pewien sekret. Uwaga. Gdyby ktoś chciał do mego serca trafić przez żołądek (choć istnieją prostsze drogi, ale gdyby ktoś bardzo chciał), to, moi drodzy, niestety nie docenię subtelnych smaków wyrafinowanych potraw. Natomiast bułka z masłem oraz szklanka soku pomidorowego - i przepadłam.

Pojawiły się w moim życiu okoliczności, gdy trzeba było w końcu doczytać instrukcję obsługi rondla. Okoliczności te to wspólnota zakonna plus grafik dyżurów kuchennych plus ustalone na kilka dni do przodu menu. Oczywiście, że się dało, bo wiecie: chcieć to móc. Wystarczyło zawrzeć przyjemną znajomość, nie, nie z s. Anastazją, kto by tam jej dorównał, lecz z "Kuchnią oszczędnej gospodyni" pani Bytnerowiczowej. Do dziś pozostał mi do niej pewien sentyment.

Jakiś czas temu ku zadowoleniu wspólnoty nauczyłam się od jednego pana z Youtube'a prostego przepisu na chleb. Pyszności. Mój brat umiał to już dawno. No, ale ma dzieci do wykarmienia, to bardziej się stara. A ja, jak mówiłam, ostatecznie i tak wolę sok z kartonu. Taki typ. Niemniej jednak, jak już coś mieszam w garnku, zwykle komuś to smakuje, co mnie z kolei bardzo cieszy i motywuje.

I, jakby ktoś jeszcze nie wiedział, wcale nie jest wyrazem niezadowolenia ani fałszywej skromności, gdy to umieszane coś nazywam bryjką. Jest to wyraz satysfakcji samodzielnego, ślebodnego cłeka.

Bo ten Józek z Ochotnicy zawsze mi się wtedy przypomina.


PS
A propos "z Ochotnicy". Z kolei Mama Magdy w odpowiedzi na: "Nie chce mi się", mawia:
"No, jak się nie chce, to gorzej niż jak by się nie mogło".

Te Mamy... Skąd one tak to wszystko wiedzą?



Komentarze

  1. Jeślibyśmy do wszystkiego dodawali szczyptę serca, to wnet by się okazało, że nawet zwyczajna bryjka jest wyśmienita, taka, że "palce lizać" (Józek - cłek ślebodny)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, podroby nie do każdej potrawy pasują ;)

      Usuń
  2. Nigdy bym nie pomyślał, że moją "szczyptę serca" sprowadzisz do podrobów. Na początku nie skumałem, o co Ci chodzi... teraz wiem, że jestem całkowitym ignorantem kulinarnym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto już wie, że czegoś nie wie, jest mądrzejszy od tego, kto nie wie, że nie wie :) Zatem gratuluję!

      Wiem, że tamten żart był mało subtelny, a jednak na coś się przydał :)

      Usuń
    2. Ach, "Te Mamy... Skąd one tak to wszystko wiedzą?"

      Usuń

Prześlij komentarz